Wyprawa cz.I
Kilka miesięcy temu – prawie rok – obudziliśmy się w nowej rzeczywistości. To, co było daleko – za krańcem świata – przyszło do nas szybciej niż ktokolwiek się spodziewał – no, może z wyjątkiem Babki Twardej. Straszna choroba opanowała ludzi – bez względu na przekonania. Szpitale dawno przestały ratować życie z powodu licznych śmierci wśród lekarzy również. Teraz służą tylko liczeniu łóżek i celom statystycznym rządzących – aby wykazać jak dobrze radzą sobie w czasie niespotykanego w XXI wieku kryzysu. Nikt już nie wierzy zapewnieniom ogłaszanym na codziennych konferencjach – chyba, że dotyczą kolejnych zakazów i kar – w tym jesteśmy najlepsi! Pozytywną sensacją staje się wiadomość o tych, którzy przeżyli – choć są nadal i ci, którzy nie dowierzają, że choroba istnieje...Najbardziej śmieszą doniesienia prasowe i internetowe – co kto założył na siebie i o będzie „królować” w przyszłym sezonie. Jak grzyby po deszczu wyrastają domorośli eksperci od wszystkiego i – wróżki – które za sowitą opłatą dają złudne poczucie nadziei, że mnie, ciebie, rodziny – nic złego nie dotknie...
Wyruszamy, nareszcie, w ostatniej chwili – zanim nas zamkną i zakażą wszystkiego w imię naszego zdrowia i życia... Jeszcze nie tak dawno – wszystko to, co działo się w dalekich Chinach wydawało się nam tak niewiarygodne, że nawet rodzina uważała, że przesadzam mówiąc – do nas też dojdzie, prędzej czy później. Taki jest świat bez granic. Nic co dzieje się gdzieś daleko – nas nie ominie. Jesteśmy łańcuchem naczyń połączonych.
Coraz częściej wracam pamięcią do lat dzieciństwa – jakby tam kryła się odpowiedź na wszystkie kłopoty. Czas beztroski – pewne dlatego najszczęśliwszy... Zawsze ciągnęło mnie do lasu, nad wodę, pod gwiezdne niebo – z daleka od miasta. Tam znajdę, znajdziemy spokój tak bardzo teraz potrzebny! Tak – uciekam od zgiełku, od problemów dnia codziennego, od ograniczeń – tak nienawistnych, że żadna choroba nie jest mi potrzebna - bym w ułamku sekundy zaczynała się dusić z braku powietrza. Moja prababka zawsze powtarzała, że to co człowiekowi jest potrzebne – znajdzie wokół siebie. Pora się o tym przekonać. Czy mnie jeszcze pamięta stary las? Czy jeszcze rosną tam paprocie – wielkie jak krzaki? Czy leśne poziomki nadal tkają dywan czerwieni – latem owoców, teraz – liści? I jezioro, które nie zawsze jest na mapie google? Raz głębokie na trzy/cztery metry – to znów ledwo do szyi sięgające – wszystko z powodu zapory, o której istnieniu dowiedziałam się dawno, dawno temu i całkiem przypadkiem – kiedy zapuściłam się dalej niż zwykle starą łódką – aż za wyspę we mgle ukrytą.
Samochód spakowany, pies – jak zwykle pod moimi stopami przeżywa stres jazdy. Maleńka – tym razem jedziemy tak daleko, że być może nawet nigdy nie wrócimy. Ale za to będziesz miała do dyspozycji więcej przestrzeni niż kiedykolwiek widziałaś. I mnóstwo ptaków, które też mają skrzydła i furkocząc będą przed tobą uciekać – hen wysoko! Zapasów wzięliśmy na tydzień – więcej nie zmieści się. Ale to mnie nie martwi – jedzenia zawsze jest pełno – trzeba tylko dobrze szukać. Jakimś cudem udało mi się pokonać opór bliskich – że to ma sens, że w tej chwili to najrozsądniejsze wyjście. Ja – zawsze taka z głową w chmurach – tym razem przekonałam ich – że mam rację! Jeszcze nie mogę w to uwierzyć. I trochę się lękam – czy ten mój raj – im także przypadnie do gustu. Przyzwyczajeni do wygód – ciepłej wody na zawołanie, do gazu w kuchence – jak odnajdą się w nie do końca urządzonym miejscu? Zobaczymy! Jedziemy, jedziemy! W środku szaleją emocje – tak bardzo chciałabym już być na miejscu! I zobaczyć co się ostało, a co nowego tam jest...